Ze Steckim gram – Hrubieszów znam – stacja „Rodzina Dubiszewskich”

Szczególną stacją w grze miejskiej „Ze Steckim gram – Hrubieszów znam” była stacja druga, nosząca nazwę „Rodzina Dubiszewskich”. Przewodnik stacji czekał na uczestników przy słupie ogłoszeniowym, na którym prezentowały się zdjęcia rodziny Dubiszewskich, przede wszystkim dr. Franciszka Ludomira Dubiszewskiego (1877-1960) – lekarza miejscowego szpitala, lekarza Towarzystwa Rolniczego Hrubieszowskiego oraz Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. 

Dom, w którym mieszkał dr Franciszek Dubiszewski z żoną Kazimierą i synem Jerzym oraz panią Anną Maciurą, powstał jako dom lekarzy fundacji ks. Stanisława Staszica – Towarzystwa Rolniczego Hrubieszowskiego. Dom mieści się przy budynku poczty. Zadaniem uczestników było zapoznanie się z fragmentem wspomnień Konstantego M. M. Steckiego oraz (przyglądając się fotografiom) zapozowanie do czarno-białej fotografii.

Fragment wykorzystanych wspomnień Konstantego M. M. Steckiego oraz efekt sesji zdjęciowej na ganku „domu lekarzy TRH” można znaleźć poniżej:

=============

Rodzice moi przedstawiali niezwykły wprost i rzadko spotykany typ ludzi społecznie ofiarnych i podejmujących się bezinteresownie zadań, wydawało się, przerastających niekiedy ich siły. Ideę przewodnią ich postępowania, stanowiły zawsze szlachetne cele: praca kulturalno – społeczna, obrona polskości; pomoc młodzieży. Pod opieką i przy pomocy rodziców, prawie stale wychowywał się, kształcił i przebywał w naszym domu jakiś młody niezamożny chłopiec z bliższej lub dalszej rodziny, niekiedy zupełnie obcy. Wymienić tu mogę Jacka Steckiego, jego brata Wacława, Tytusa Ponikwickiego, Kazia Miszewskiego, Franka Żyłę a wreszcie całą gromadę ośmiorga dzieci, Dubiszewskich, którymi rodzice moi zaopiekowali się. Podjęcie się wychowania tej ostatniej grupy młodzieży, jest istotnie godne podziwu i podkreślenia.

Zaczęło się od tego, że ojciec wezwany został do ciężkiego przypadku tyfusu: zachorował podupadły właściciel drobnego folwarku w okolicy Hrubieszowa, Dubiszewski.

Dubiszewski, straciwszy folwark, czas jakiś coś dzierżawił, a gdy i to nie wychodziło, kupił parę koni, osiadł w Hrubieszowie i trudnił się dostawami towarów z Chełma. Rodzinę miał liczną, ośmioro dzieci, babka, żona; bieda graniczyła z nędzą. Ciasnota mieszkaniowa i gromada niesfornej dzieciarni, stwarzały fatalne warunki higieniczne. Wkrótce zachorowała żona Dubiszewskiego i oboje zmarli. Zachorowała i zmarła również babka. Zachorowało parę dzieci lecz wyzdrowiały. Sytuacja była rozpaczliwa. Moi rodzice postanowili zaopiekować się gromadką. Troje dzieci było wprawdzie na wychowaniu u obcych ludzi, ale z pięciu pozostałych chłopców dwu chodziło do progimnazjum, a młodzi łobuzowali po Hrubieszowie, rwali jabłka w cudzych sadach, tłukli się z Żydziętami i bąki zbijali. Całe to bractwo po śmierci rodziców pozostało bez żadnej opieki. Sytuację pogarszał fakt, że najmłodsza Henryka przebywała w domu prawosławnego popa, co groziło wychowaniem na prawosławną Rosjankę. W tej samej sytuacji był najmłodszy Bolek, którym opiekował się jakiś rosyjski wojskowy. Jedynie starsza Ewelina była na wychowaniu u dwu starszych panien Jastrzębskich, posiadających w Hrubieszowie pracownię damskich kapeluszy.

Ojciec mój uzyskał oficjalne mianowanie na opiekuna sierot. Opiekunem drugim został mieszczanin Kroszkiewicz.

Rodzice moi wynajęli naprzeciw naszego domu pokój, umieścili tam chłopców, biorąc ich w opiekę i na utrzymanie. Wywołało to w opinii Hrubieszowa zdziwienie i krytykę. Powszechnie twierdzono, że młody lekarz chyba zwariował, skoro mając własną córkę /nas dwojga młodszych jeszcze nie było na świecie/, będąc na dorobku i wyrabiając sobie jeszcze praktykę, bierze na siebie taki obowiązek, z którego na pewno nie potrafi należycie wywiązać się.

Jednym z pierwszych kroków rodziców było żądanie zwrotu dzieci przez popa i wojskowego. Zwłaszcza w rodzinie bezdzietnego popa żądanie to wywołało opór i niechęć. Zarzucano mojemu ojcu szowinizm narodowy i oburzano się, że nie pozwala na wychowanie dziecka w prawosławnym środowisku rosyjskim. Popi zrewanżowali się ojcu bojkotując go, jako lekarza, ale dzieci zostały odebrane. Trzeba zaznaczyć, że popi stanowili doskonałą klientelę lekarzy; po ostatnich święceniach kapłańskich nie wolno im się było żenić powtórnie, dbali, więc o swoje żony bardzo w wypadkach choroby.

Odebrana Henryka wzięta została na wychowanie przez polską rodzinę, a Bolek wrócił do Hrubieszowa i zamieszkał z resztą braci.

Główny ciężar opieki nad dziećmi spadł na moją matkę. Sytuacja była trudna. Nie mieli porządnego ubrania, dostatecznej bielizny, pościeli. Trzeba ich było najpierw wymyć, przyodziać, później odzwyczaić od organizowania zdobywczych wypraw po cudze jabłka, od bójek z miejskimi łobuzami i wdrożyć do nauki. Trzeba było wreszcie gromadkę wykarmić i utrzymać. Wytrwałość, oszczędność i skromne życie pozwoliło rodzicom sprostać zadaniu i całe rodzeństwo Dubiszewskich wyrosło na porządnych ludzi.

Ludomir został lekarzem i po śmierci mojego ojca osiadł w Hrubieszowie; przejął praktykę ojca i stanowisko lekarza szpitalnego. Dożył dziewięćdziesięciu paru lat. Dzisiaj z tej całej gromady nikt już nie żyje. Syn Ludomira był sędzią w Hrubieszowie i zmarł bezdzietny w 1963 r.

====================


opublikowano: